---
Podłoga była twarda i drewniana, kojarząca się z domem kultury z dzieciństwa i twardym krzesłem do pianina. Ciepła ciemność nadawała senną atmosferę, mimo kolorowych migających świateł. Tłumił je nieco dym unoszący się aż pod sufit.
Nie czułam go jednak. Wszystko wokoł mnie było mało realne. Jak dzieci patrzą czasem na coś, co widzą pierwszy raz w życiu, patrzyłam jak maluje wzory w powietrzu.
Wyciszyłam świat zewnętrzny, gwar głośnych rozmow i docierała do mnie jedynie muzyka, tyle że jakby sciszona, gdzieś w tle mojej głowy.
Mogłabym to uznać za niejako formę modlitwy, gdyby nie to, że nie myślałam o niczym konkretnym.
Błąd.
Myślałam o tym, jak zakręcają się włosy opadające na plecy i jak podobne to było do tego dymu. I może o słowach. I może o rozległych polach i niezapominajkach.
Moja modlitwa piękna.
Ktoś złapał mnie nagle za ramie, drastycznie przerywając tą chwilę. Nagle poczułam rzeczywistość z całą jej siłą, ciężarem gitary na ramieniu i ciężarem, który lekko przygniatał mi płuca od środa, nadal jednak nie na tyle, by uniemożliwić oddychanie. Jedynie troszkę.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową, że wszystko jest okej.
Przesunęłam powoli po strunach gitary, powodując zgrzyt w powietrzu.
Może wszyscy z każdą decyzją przestawialiśmy powoli, cząsteczka po cząsteczce, wzór wszechświata. Im więcej złamanych serc, tym mniej gwiazd na niebie. Czym więcej zmiętych kartek z rozmytym atramentem, tym mniej drzew.
W końcu nikt z nas nie bedzie mógł oddychać.
Ja oddychałam dalej, spychając rozmyślania na dalszy plan. Ustaliłam swoje miejsce w przestrzeni, wracając do żywych i skupiając się nie na sennych marach i przebłyskach obrazu, a na materialnym i dostrzegalnym przedmiocie spoczywającym całkiem na moich dłoniach.
Światła zgasły chwilowo i zapadła sekundowa ciemność. Przykmnęłam oczy, wiedząc, że za chwilę światło porazi mnie w twarz. Cisza, tym razem prawdziwa, zatkała mi swoją nagłością uszy, sprawiając że sama wyczułam, jak szybko bije moje serce. Uśmiechnęłam się leniwie, czując znajomy dreszcz na plecach. Szorstkość strun pod palcami czuła się znajomo, jak delikatny pocałunek w szyję.
A potem otwarłam oczy i trafiłam prosto w delikatne płynne złoto, odbijające i delikatnie rozmazane, jak światełka w kłującą zimową noc. Niedowierzanie zmroziło się na sekundę wewnątrz mnie. Muzyka wypływała jak zawsze, z pasją do każdego dźwięku, skupiałam na niej uwagę jednak tylko połowicznie.
Kilka metrów ode mnie, ze swoim specyficznym uśmiechem i tak znajomym rumieńcem na policzkach siedziała bowiem moja druga pasja.
Pasja, na której miękkiej skórze uczyłam się wygrywać melodię cichych pomruków i której miękkie rysy twarzy kojarzyły mi się zawsze z dziełami sztuki, które tylko kuszą, by ich dotknąć, by poczuć strukturę i zobaczyć, w jaką stronę pokierował pędzlem artysta. Odległe, dopóki nie patrzy nikt, kto mógłby zawołać "nie wolno!" i odsunąć, zostawiając w sercu żar i ciekawość.
Muzyka jest takim samym przyśpieszonym oddechem, jaki powodują oczy spoczywające na ustach. Jest takim samym zaczerpnięciem powietrza, jaki powoduje potem spokojny uśmiech na twarzy. Jest bezpieczeństwem i ryzykiem naraz, przesunięciem granic wszystkiego co się zna i czystą emocją. Krzykiem, rozwarciem duszy, łzami i śmiechem.
Reakcją na drugiego człowieka.
Co by było, gdyby każdą cząsteczkę wszechświata dało się przywrócić na swoje pierwotne miejsce?
Gdyby każde usta na ustach naprawiały małe złamanie w naszym świecie, a każde plecy przyparte do zimnej powierzchni ściany stanowiły mur obronny przed każdym cichym demonem.
Gdyby każdy wygrany dźwięk potrafił przekazać całe swoje zamierzenie, istote swojego istnienia z duszy do duszy, nie-ulotnej, zakorzenionej w nas emocji.
Gdybym mogła przepisać swoje miejsce w rzeczywistości.
Czas, udowadniając swoje pojęcie względności, rozciągał się w nieprzerwanym kontakcie naszych oczu. Grałam z serca, jednocześnie czując dotyk kwiatów na skórze dekoltu i ciszę oddechu. Każde drżenie struny było jak lekkie drżenie ognia i dłoni. Każdy urwany dźwięk przypominał zawahanie oddechu, nieracjonalność jego urwanego rytmu.
A potem zamknęłam oczy i pozwoliłam włosom opaść mi na twarz, starając się skupić tylko i wyłącznie na solówce, którą właśnie wygrywałam. Otworzyłam oczy, nie podniosłam jednak głowy, kierując mój wzrok na poruszające się pod moim wpływem struny.
I chyba wtedy zdecydowałam.
Gdy zabrzmiał ostatni dźwięk utworu, podniosłam głowę i znalazłam się z powrotem w jej oczach. Zawadiacki uśmiech wpłynał na moje usta, jak to robił dawniej. Przymknęła oczy, przypominając mi o uczuciu jej mrugających rzęs na moim policzku.
I kiedy godzinę później wszystko ucichło, znalazłam się w narzucaniu na siebie w pośpiechu skórzanej kurtki i pośpiesznym wychodzeniu z klubu. Znalazłam moją pasję, zagubioną i wpatrzoną w pochmurne nocne niebo, niewystraszoną na mój nagły dotyk, gdy przyciągałam jej drobne ciało do swojego. Stanęła na moich wytartych trzydziurkowych glanach jak robiła to dawniej, ufając w moje dłonie.
Kiedy ujęła moją twarz w swoje dłonie, wszechświat się zawahał.
A gdy nasze usta się spotkały, wszechświat zaskoczył, poprawiając każdy błąd w swoim wzorze.
To jest prześliczne. Jestem niewyspana i boli mnie głowa, i pewnie będę musiała przeczytać jeszcze raz, żeby lepiej zrozumieć i bardziej się wczuć. Ale podoba mi się. Może ten utwór nie wniósł nic nowego do mojego życia, ale zawarłaś w nim rozważania, które chyba mi towarzyszą. No i przeczytanie całego tekstu było przyjemnością. Nie wiem co jeszcze napisać. Szkoda, że nie ma tutaj jeszcze żadnego komentarza, bo Ty i Twoja twórczość zasługujecie na jakiś odzew. W każdym razie wiedz, że ja jestem bardzo podekscytowana, ilekroć widzę coś od Ciebie i mam nadzieję, że będę miała okazję przeczytać jeszcze dużo tak pięknych rzeczy.
AntwortenLöschen