Jest coś w muzyce płynącego szumu, w kształtach, które zawiesza w powietrzu dym.
Jest coś w cieple, otulającym nagie ramiona, bijącym z wewnątrz, którego nie czujesz sam.
Perspektywa życia przeplata się ze słońcem, jak drobinki kurzu padające powoli, jako metafora opuszczonych ludzi, doświadczeń i wspomnień. Jadąc na wózku napędzanym siłą, której sam praktycznie nie miałem, mogłem tylko obserwować, jak mija mnie, próbując zatrzymać, choćby na chwilę.
Podjąłem decyzję jednak długi czas temu, nim sam ją zrozumiałem, nim sam byłem w stanie złożyć świadectwo cieniutkiej siateczki białych pajęczyn w miejscach, w których nigdy nie powinny się znaleźć.
Nikt nie był w stanie stanąć do walki z pająkami mojej duszy i nikogo nie chciałem.
W oczach ciemność przemyka, przemija, wymienia klatki ujęć i zdarzeń, tworząc mozaikę świateł i bram, które przekracza się, nie oglądając się za siebie, nie żałując nigdy podjętej wtedy decyzji. Naginając granicę znalazłem swoje bezsensownie nadające kształt istnienie.
Bezsensowny żar, od którego uciekałem, pchany niemożliwością i wahaniem, który znalazłem w słowie pisanym, który otłumanił mnie sobą, nerwowym stąpaniem w nieznane.
Otłumanił różnokolorową zielenią, wyzwaniem, wszystkim czego tylko mogłem dotknąć i czego nie potrafiłem utrzymać w dłoniach, nie potrafiłem wyważyć, określić i stwierdzić.
Bełkocząc sam do siebie skrawki zdarzeń widziałem, jak łamią się żebra pod najlżejszym ciężarem o największym znaczeniu, dwojako tracąc swoją funkcję ochrony widzialności i namacalności oddechu.
Oddechu, który wraz z jednostajnym tykaniem synchronizuje się w śmiertelnym układzie niemożliwego do rozpracowania kodu, który nadaje inny przekaz, niż jaki kiedykolwiek poznałem. Znalazłem zapalnik i kim byłbym, gdybym nie postawił wszystkiego na jedną kartę marząc prosto i jasno o wyjściu, któremu się oddałem.
Nie jestem chory. Inaczej to nazywają.
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen