Samstag, 18. Oktober 2014

[1/?] I feel so alive

[1]

Deszcz padał, usypiając swoim równomiernym, stałym szumem. Mokre ubranie lepiło się do ciała, powodując nieprzyjemne wrażenie że jest jeszcze zimniej niż naprawdę.

Najzwyczajniejszy deszczowy dzień, jaki możnaby sobie wyobrazić - ludzie pochowali się w ciepłych domach i mieszkaniach, a ci którzy zmuszeni byli wyjść, przemykali szybko otuleni w kurtki, chowając się pod parasolami.

Tylko jedna postać nie pasowała do tego obrazka.

Był jak niewzruszony posąg, stojąc tak w mroźnej szarości wczesnego popołudnia. Nie drżał nawet przy mocnych podmuchach lodowatego wiatru. Drobna sylwetka stojąca na chodniku i patrząca w jeden punkt.

Powoli odwrócił wzrok, jakby ocknął się i dopiero teraz zorientował, że od kilku chwil w ogóle się nie rusza.

Spojrzał na zegarek, odetchnął głęboko jakby chciał dodać sobie odwagi i poruszył się. Początkowo niepewnym krokiem, jak gdyby zapomniał jak chodzić. Chwilę później odzyskał jednak kontrolę nad swoim ciałem i gdyby komuś udało się zajrzeć w jego oczy, powiedziałby że widać było w nich determinację.

Może nieco by się pomylił.


W tym samym czasie kilka ulic dalej stygła postawiona na chwiejnym stoliku kawa. Para mieszała się z dymem papierosowym, którym pomieszczenie już dawno przesiąkło.
Zawinięty w kołdrę chłopak siedział na fotelu i czytał książkę. Czarne wlosy opadały mu irytująco na twarz, więc poprawiał je co chwilę dłonią. Białe, zimne światło zaglądało w skupione na tekście oczy.

Był to dzień jak każdy inny deszczowy. Ludzie rozgrzewali się herbatą, kawą, palili opatuleni kocami i kołdrami, czytając lub kochając, jeśli mieli szczęście mieć przy sobie drugą osobę.
Czasem myślał, że mógłby umrzeć z zimna. Z zimnej, tnącej jak stal bieli, z szarości dnia i kolejnego poranka, z zimnej kołdry która nie umie ogrzać lodowatych stóp i braku płonącego ognia gdzieś w środku.

Czasem miał wrażenie że juz gaśnie i nie jest w stanie tego zatrzymać.


~~

Żyj. Wpisz zamówienie, zapytaj, wydrukuj rachunek, odwróć się, podaj, uśmiechnij się, żyj. Staraj się nie być mechaniczny, graj naturalnie, żyj. Egzystuj.

Nie było to wcale aż tak trudne, jak mogłoby brzmieć. Od biedy ludzie uznawali mój gorzki, złośliwy uśmieszek za po prostu typowy dla mojej urody, a zmuszanie się do ruchu podczas gdy  umysł jednocześnie zamrażał się od środka i przepływały przez niego kolory przestawało być bolesne po pierwszej godzinie każdego dnia.

Zamyśliłem się na sekundę nad zadrapaniem na dłoni, ale czas biegł nieubłaganie, przynosząc kolejnych ludzi, wypełniając ludzi szczelną nienawiścią do jego toku, zależnie od sytuacji.

Usunąłem się w sam kąt swojej świadomości, pozwalając by rutyna przejęła nade mną kontrolę.

W tym i w każdym innym przypadku. To było po prostu wygodniejsze.

Wróciłem jednak, czując na sobie czyjś uparty wzrok.

W rogu pomieszczenia siedział niski ciemnowłosy chłopak i bezczelnie się gapił.

Był do bólu nie biały. Interesujący błąd w systemie.

Pasował tu i jednocześnie wcale nie. Co w końcu jest dziwnego w niskim emo dzieciaku przesiadującym w losowym fast foodzie? Ale z drugiej strony, było w nim coś poetyckiego. Ile w losowym fast foodzie jest okazji do poezji? Szczególnie okazji, która sama cię zauważyła.

Może mógłbym nawet porzucić swoją arogancję na kilka chwil, by schwytać taką okazję.

Na razie jednak jeszcze jej potrzebowałem, wychodząc na salę, nawet nie kłopocząc się z poinformowaniem kogokolwiek. To nie było bardziej abstrakcyjne niż inne rzeczy które zdarzało mi się niespodziewanie robić, ale zdecydowanie bardziej skoncentrowane.

Inne.

Jedynym co przyszło mi na myśl w tym konkretnym momencie były wszystkie filmowe sceny, gdzie główny bohater w zwolnionym tempie kroczy w stronę swojego przeznaczenia i prawie nie udało mi się stłumić urwanego parsknięcia śmiechem.

Błąd w systemie cały czas na mnie patrzył, i nie byłem do końca pewny, czy dostrzegłem w jego oczach zaskoczenie. Jego twarz nie zmieniła się ani odrobinę, wyrażała stoicki spokój i swego rodzaju skupienie.

Z bliska przypominał nieco małą dziewczynkę. Zdecydowanie poetyckie.

- Cześć - Błąd odezwał się pierwszy, jakby zdecydował się na to nagle. Ułamkiem sekundy wytrącił moją arogancję z równowagi, na niemal równy ułamek sekundy.

- Życzył pan sobie może specjalnej dostawy do stolika? - zapytałem z krzywym uśmiechem, próbując zajrzeć w jego oczy.

Przeminęło kilka sekund zręcznej ciszy, nim Błąd parsknął cichym śmiechem.

Uśmiech był na to naturalnym odruchem, którego sama arogancja się nie spodziewała. Powstrzymałem go szybko, siadając naprzeciw swojego nowego obiektu zainteresowania.

- Mam niewiele czasu, zanim mnie stąd na dobre wywalą, więc chciałem tylko powiedzieć, że jeśli tak bardzo lubisz się na mnie gapić, to kończę zmianę za pół godziny. W porywach do piętnastu minut, bo widzisz, czas jest względny. Mam nadzieję, że do tej pory nie znudzi ci się moja twarz. Jeśli ci się znudzi, zawsze możesz na mnie nie patrzeć. Dobrej zabawy - mrugnąłem i wstałem.

Wracając zwyczajnym krokiem na swoje miejsce chyba jeszcze jak nigdy czułem się z siebie nie dumny.

Skonczyły mi się jednak okazje do stracenia, tak samo jak straciły mi się okazje do skończenia. Jeśli te żółte tandetne ściany jakąkolwiek mi dawały, równie dobrze mogłem ją zaprzepaścić.

Miałem wrażenie, jakby arogancja zaśmiała się cicho gdzieś w okolicach żeber.

1 Kommentar:

  1. Awbduedkcbnakqabdkf, świetne (*≧ω≦)ノ
    Jest mi wstyd, że dopiero teraz to przeczytałam, no ale w końcu odkopałam jakiegoś ferardowskiego bloga, którego nie czytałam :')
    Jakakolwiek siła wyższo, znaj łaskę fejsbuków!
    Chciałam po prostu powiedzieć, że jestem i czytam.
    Dziękuję za uwagę i, ten- weny!:D

    AntwortenLöschen